Istnieje teoria, że jesteśmy połączeni ze sobą od chwili narodzin, a wszechświat buduje ścieżki na których mamy się spotkać.
Czasem te ścieżki krzyżują się wiele razy, a czasem łączą się we wspólną drogę, by potem stać się rozwidleniem ... ot, proza życia.
Nikt nie urodził się silny, siła lubi rodzić się w bólach.
Kiedyś miałam serce na dłoni...
Pomagałam wszystkim, kto tylko wyciągnął rękę, a często nawet nie czekałam na ten gest i po prostu działałam, bo sama wiedziałam, jak to jest być w miejscu, gdzie nie ma nikogo.
To właśnie wtedy narodziła się we mnie potrzeba wspierania innych – bo znałam aż za dobrze smak samotności i bezradności.
" Obym zawsze miała tyle, żebym mogła pomóc " mogliście ode mnie usłyszeć.
Ale z czasem… to serce zaczęło pękać.
Mówią, że każdy dobry uczynek nie pozostaje bezkarny. I coś w tym jest. Bo dobroć z czasem bywa traktowana jak słabość, a pomoc jak oczywistość.
W pewnym momencie musiałam podjąć decyzję – schować to, co zostało z mojego serca, bardzo głęboko.
I wiem, co niektórzy mówią: że stałam się wyrachowana, zarozumiała, może nawet zimna.
Najczęściej mówią to właśnie ci, po których zostały najgłębsze z blizn.
Ale to moje serce. Moje doświadczenia. Moje decyzje.
Jak cienka jest granica miedzy sercem pomocnym, a sercem naiwnym?
Ktoś wie ? Są spotkania, które zostawiają w nas coś magicznego, nieziemskiego - macie tak ?